piątek, 8 lutego 2013

Z serii: Za co kocham Ukrainę? Słodycze.


Cukierki, czekoladki, ciasteczka... Nie wiem na czym polega ich specyfika, ale ukraińskie słodycze ciężko porównać z polskimi! Dlatego będąc na Ukrainie warto zapoznać się z ukraińskimi słodkościami i nie przejmować się dodatkowymi centymetrami tu i ówdzie.

Moim hitem są okrągłe ciastka owsiane, za 6 zł za kilogram. Pani w sklepie „Sołodka Mrija” na iwano-frankowskim bazarze już wie, że za każdym razem, gdy przychodzę, kupię torebkę wiwsianych. 


Bardzo lubię też uszka – czyli małe ciastka francuskie w kształcie serduszek.



I wszelkie słodycze ze zhuszczonką – czyli ze słodkim mlekiem zagęszczonym – czekoladowe cukierki ze zhuszczonką, wafle ze zhuszczonką, ciastka ze zhuszczonką...i oczywiście sama zguszczonka.

A chałwa! Ale nie dobrze nam znana sezamowa, a...słonecznikowa. Nieziemska! Waniliowa, kakaowa, z rodzynkami, orzechami, w czekoladzie.. Nie potrafię przypomnieć sobie innych słodyczy, które wywołują u mnie większą radość. I nie przeraża mnie nawet jej zbyt duża wartość energetyczna. 

 

Ale gdy myślę o słodyczach z Ukrainy, od razu nasuwa mi się jedno skojarzenie – ROSHEN! Roshen – czyli firma będąca największym producentem słodkości. Cukierki owocowe, czekoladowe, nadziewane, z miodem, żelki, krówki w czekoladzie, galaretki, landrynki – czyli cukierkowe szaleństwo w wyborze. Ale również batoniki, czekoladki, ciasteczka, torty, wafelki... 

 


Moje faworyty to:


Konafetto – wafelkowe rurki, nadziane zhuszczonkowym kremem, oblane czekoladą;






Szalone Pszczółki – nazywane w Polsce czasem Gumiżelki – czyli coś między galaretką i żelkiem;


Leniwki – czyli krówka dla leniwców.

 

I oczywiście czekolady – moja ulubiona – z sezamem oraz biała z żurawiną i orzechami.




A za co jeszcze firmę Roshen darzę wyjątkową sympatią? O tym wkrótce...


1 komentarz: